piątek, 14 kwietnia 2017

O Żydzie, który zmienił moje życie

"Nie ulegajcie trwodze! Wierzcie w Boga - i we mnie wierzcie. W domu mojego Ojca jest WIELE MIESZKAŃ. Gdyby było inaczej, powiedziałbym wam, bo przecież idę przygotować wam miejsce. A gdy pójdę i przygotuję wam miejsce, PRZYJDĘ ZNOWU i wezmę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. A tam, dokąd Ja idę, drogę znacie. Wtedy odezwał się Tomasz:
Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, skąd możemy znać drogę? Jezus odpowiedział:
JA JESTEM DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak TYLKO PRZEZE MNIE. Skoro Mnie znacie, poznacie i mojego Ojca; od teraz też Go znacie - i zobaczyliście Go."
Ew. Jana 14:1-7

Drogi/ Droga,
W tym przedświątecznym okresie chciałabym podzielić się z Tobą pewną historią, która zmieniła moje życie. Jest taki Żyd, który ocalił moje życie i dziś zawdzięczam Mu wszystko...
Zanim Go poznałam, moje życie było jednym wielkim bałaganem, który nie miał większego sensu, ja nie akceptowałam siebie i rozpaczliwie szukałam uwagi wśród ludzi. Mój tata jest alkoholikiem i dość wcześnie zaczęłam widzieć pewne sprawy, których widzieć nie powinnam. Moi rówieśnicy nie mogli na tamten czas zrozumieć moich zmagań, dlatego też zaczęłam się od nich odsuwać już w szkole podstawowej. Później wychodziłam w kolejne relacje, wolontariaty, akcje. Robiłam wiele, żeby nie myśleć, albo zagłuszyć siebie, swoje uczucia, emocje, potrzeby. Najpierw dużo milczałam, później dużo mówiłam...Byłam głośna - bardzo głośno w moim życiu krzyczało odrzucenie. Tak naprawdę wszystko co robiłam było podszyte lękiem przed nim i ponownym zranieniem, chęcią zasłużenia na akceptację i miłość... W relacjach szukałam Taty, którego mi zabrakło i te relacje... nie kończyły się najlepiej. Jedyne co potrafiłam, to budować swoje życie na innych ludziach. Bardzo łatwo wychodziłam pod czyjś autorytet, a nawet oddawałam go ludziom... W efekcie większość moich życiowych decyzji było powodowanych poddaniem i słuchaniem innych ludzi. Ale każdy na mojej życie miał inny plan i chciał spełnić swoje ambicje. Kolejne relacje z chłopakami były tylko próbami odnalezienia taty, którego tak bardzo potrzebowałam, a tak bardzo mi go brakowało.
Z kościołem miałam styczność od najmłodszych lat. Zostałam wychowana w katolickiej religii. Śpiewałam w scholii, chodziłam na Papieskie Koło Misyjne Dzieci, które zbierało się w co drugą sobotę... Pamiętam moją dumę, kiedy schola dostała złoto - niebieskie pelerynki, żebyśmy wszyscy wyglądali tak samo. Ale ten Bóg w kościele katolickim był dla mnie wielki, daleki, jakby z innej planety. Myślałam o Nim jako o starcu z brodą, który trzyma bicz w ręku i patrzy na ziemię szukając kolejnych ofiar. Wzbudzał mój strach, a nie bezbrzeżną miłość. Po bierzmowaniu podjęłam decyzję, że z kościoła odchodzę, ale kwestia Boga nie dawała mi spokoju. Zastanawiałam się nad tym, jaki jest naprawdę. Będąc w liceum po omawianiu Biblii w pierwszym semestrze przez kilka kolejnych miesięcy ta gruba książka leżała na moim biurku. Sięgałam do niej, kiedy było mi nudno, kiedy robiłam wszystko byle się nie uczyć. Na początku czytałam tylko Psalmy, bo ujmowały mnie swoim pięknem... kilkakrotnie wracałam do Przypowieści o Synu Marnotrawnym, której nie rozumiałam. Kiełkowała we mnie taka myśl, że On nie jest wcale zły i zagniewany, że ta historia naprawdę jest zupełnie inna. Moje serce było gotowe przyjąć prawdę.
W kwietniu 2012 roku właśnie w okresie Świąt Bóg posłał do mnie swojego robotnika (nie pierwszego z resztą, ale tego przyjęłam).  28 kwietnia 2012 roku usłyszałam Prawdę na temat Boga, który jest miłością… Bóg wziął na siebie każdy Twój grzech. On postanowił zejść na ziemię i ukarać się za Ciebie, Przyjacielu. On nie umarł za tłum, On widział pod krzyżem Ciebie. Jezus wziął na siebie Twoje kłamstwa, nałogi, nienawiść do siebie czy innych, brak akceptacji… Do krzyża przybiły Go też choroby, przekleństwa, ubóstwo…
Kiedy Duch Święty przyszedł do mnie, natychmiast przekonał mnie o tym, że potrzebuję RATUNKU. Przekonał mnie o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Wydawało mi się, że byłam dobra, bo przecież pomagałam innym, bo starałam się być najlepszą wersją siebie, bo przecież brałam udział w wolontariatach i innych "ważnych" sprawach... W centrum mojego życia byłam ja, moje poczucie krzywdy, moje "ja". W tamtej chwili zawołałam do Niego i powiedziałam, że jeśli ta ewangelia, którą słyszałam jest prawdą, to ja chcę za Nim iść. Wyznałam Jezusa swoim Panem i Zbawicielem i spadły ze mnie tony ciężaru, który nosiłam na swoich ramionach. Od 5 lat jestem obywatelem nieba. Jestem święta (oddzielona dla Boga) i moje imię jest zapisane w Księdze Życia. Mam PEWNOŚĆ zbawienia, której nie odbierze mi nic.
Przez te pięć lat byłam w różnych miejscach. Buntowałam się, próbowałam robić wszystko sama i na własnych zasadach. Byłam zbawiona i jednocześnie chorowałam na depresję. Byłam w religii, choć mówiłam, że nie mam z nią nic wspólnego. Ale Bóg powiedział, że nie zostawi nas sierotami. Uwierzyłam, że tam, na krzyżu Golgoty Jezus "wchłonął" nie tylko każdy grzech, ale także każdą inną formę przekleństwa - jak choroba czy ubóstwo. Uczę się nie ograniczać Boga, bo to religia wyznaczyła Mu jakieś ramy, w których może się poruszać. On nie mieści się w żadnych ramach. Jest nieskończony i jest Bogiem dziwnym. Nauczyłam się, że miłość i prawda są ze sobą nierozerwalne. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu mojego życia. Jestem w miejscu prostowania dróg i w procesie uleczania przeszłości.
Zatrzymaj się i pomyśl o tym co Jezus dla Ciebie zrobił... O tym, że wziął krzyż. A to był Twój krzyż. Że szedł z nim upadając pod jego ciężarem. Że Go biczowali, że wyrywali Mu brodę. On wcale nie musiał i tak mówi Słowo Boże, że On dobrowolnie oddał życie. Jak wielka musi być miłość, która kładzie życie... Widzisz Go? W koronie z cierni, wbijają Mu gwoździe. Chociaż te gwoździe należały się mnie i Tobie. On przyszedł na ziemię w ciele, jako człowiek. Czuł to wszystko i nie wycofał się. Zdecydował oddać za nas życie. Bóg wycenił naszą – Twoją i moją wartość tak wysoko, żeby oddać za nas Syna...
            Zbawienie przez wiarę jest dostępne dla każdego człowieka. Jeśli uwierzysz w swoim sercu i wyznasz ustami, że Jezus Chrystus jest Twoim Panem i Zbawicielem, że umarł za Twoje grzechy a później zmartwychwstał i odwrócisz się od swoich grzechów (pokuta), Bóg odnowi Twojego martwego ducha i staniesz się Jego dzieckiem, a tym samym obywatelem nieba.
Nie ma innego imienia, w którym jest zbawienie, nie ma innej drogi do Boga, jak tylko przez Chrystusa. Przyjacielu, nie zbawią cię dobre uczynki, nie zbawi cię Maria ani wstawiennictwo żadnego "świętego". Nie zbawi cię religia katolicka, protestancka, muzułmańska czy żydowska. Nie zbawi cię medytacja. Zbawić może cię tylko Chrystus. A On powiedział, że jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie ujrzy Królestwa (Jn 3:3) - innymi słowy możesz być szlachetnym człowiekiem, możesz być dobry i pomagać biednym czy słabym, ale jeśli nie narodzisz się z Bożego Ducha, idziesz prosto do piekła. Jeśli nie masz Jezusa w swoim życiu, nie masz nic.
Przyjacielu, w domu Ojca jest wiele mieszkań i dla każdego wystarczy miejsca. Dlatego modlę się, żeby Duch Święty świadczył Ci o prawdziwości tych słów i żeby ta PRAWDA pracowała w Tobie. Chcę dla Ciebie, Przyjacielu wieczności. Chcę żebyś miał wszystko czego Ci trzeba, czyli Jezusa, bo jeśli nie masz Go, nie masz w swoim życiu niczego, na drugą stronę pójdziesz z pustymi rękami. Wzywam imienia Jezus nad Tobą, Przyjacielu i nad każdym miejscem, które w Tobie wymaga uleczenia.

czwartek, 9 lutego 2017

Kim jestem w Chrystusie, czyli łamię wizerunek biednej, skrzywdzonej i tej, która potrzebuje wiecznego wybawienia

     Przez całe lata lubiłam czytać o kobietach. Wiersze, prozę, wywiady. Teksty o tych, które są potrzaskane od środka, mają kompleksy, czują się niepełne, nieakceptowane i wierzą w to, że przyjedzie książę na białym koniu, który swoją miłością przyklei im dużo plastrów, zaaplikuje dużo przytuleń i jakoś podleczy te złamane serca. O tych, które potrzebują obrony i wiecznej pomocy. To podnosiło na duchu, pokazywało, że nie ja jedyna czuję się w ten sposób i nie tylko ja jedna czekam aż zjawi się ten wyjątkowy na białym rumaku i weźmie mnie do swojej bajki. Problem polega na tym, że jeśli masz w sobie braki, to będziesz oczekiwać, że druga strona je wypełni. Kiedy stanie się inaczej, będziesz czuć się niekochany, niedoceniany, źle potraktowany.
     Po pierwsze - jedynym Księciem, który może zapełnić jakiekolwiek braki w Tobie, jest Książę Pokoju. Tylko On robi to po fachu, tylko On to potrafi i ma certyfikat jakości. Zna się na tej robocie, podbija to swoją krwią.
     Po drugie - ten obraz kobiet jest niesamowicie przekłamany. Jeśli jesteś narodzona z Bożego Ducha, to jesteś lwicą! Mieszka w Tobie Lew z pokolenia Judy, który dał Ci mądrość i odwagę. Nie ma w Tobie żadnych braków, nie ma w Tobie pustki, nie trzeba Cię ciągle bronić, bo umiesz podejmować samodzielne decyzje. I nie, nie potrzebujesz mieć męża. Możesz go chcieć, ale nie potrzebujesz. Nie potrzebujesz już zalepiać swoich braków, bo wszystkie są zapełnione. Jesteś zaspokojona. W 100%! Ja dziś już nie potrzebuję, dziś po prostu chcę. 
źródło: http://www.tapetus.pl/obrazki/n/130523_lwica-oczy-spojrzenie.jpg

wtorek, 3 stycznia 2017

Bunt duszy, czyli o owcy, która postanowiła ponarzekać na swojego Pasterza

made with @Canva


      Czy ktoś słyszał kiedyś o takiej owcy? O owcy, która śmie powiedzieć pasterzowi "nie umiesz mnie prowadzić"? Ja słyszałam. Ja ją nawet znam. Ta owca, jest bardzo upartą owcą i ma wyjątkowo głupią duszę. Jej dusza jest zbuntowana, nieokrzesana i dopiero uczy się być jej posłuszna. To nie czyni naszej owcy wyjątkowej, bo wszystkie dusze są buntowniczkami z natury i wszystkie bez wyjątku próbują wywieść właścicieli na manowce. Dlatego właśnie trzeba włożyć dużo czasu i energii, żeby duszę wychowywać, czyli wprowadzać w doświadczenie Świętego Ducha, który mieszka w każdym narodzonym na nowo człowieku, to znaczy w owcy! 

      Wracając do naszej bohaterki... Pewnego dnia owca posłuchała czarnego barana, który łaził za nią i mówił 'Ten twój pasterz, to strasznie cię ogranicza. Tu ci nie wolno iść, tam też nie, ciągle jakieś zakazy i nakazy. Choć do mojego pasterza, będzie ci dobrze." Owca długo myślała o tym co słyszała, aż pewnego dnia przyszła do Pasterza i powiedziała mu wprost: "Tak mnie kochasz, tak? Mówisz, że mnie kochasz A ja Cię prosiłam, żebyś adoptował tyle owiec, które kocham. Tyle razy prosiłam Cię, żeby owczarnia była ładniejsza, żebym ja miała więcej futra, żeby mi było lepiej. To koniec. Odchodzę, bo tylko mnie ograniczasz. Nie chcę ani Ciebie, ani tej Twojej śmiesznej miłości".
I odeszła. Zaprzyjaźniła się z czarnym baranem, przestała wracać do Owczarni, przestała rozmawiać z tymi owcami, które tak lubiła. Do Pasterza wyłącznie milczała, czuła się zraniona i obrażona.   

      Słyszeliście kiedyś o owcy obrażonej na swojego pasterza? Ja ją nawet znam...
Ale ten Pasterz, Ten od Najpiękniejszej Owczarni Na Świecie, Ten który nosi imię "Ja Jestem", On po prostu pozwolił odejść Owcy nie dlatego, że jej nie kochał, czy że Mu nie zależało. On jej pozwolił odejść, bo miłość zawsze oznacza wybór, a wybór to wolność.
Owca tęskniła. I wzdychała do Pasterza. I się modliła, żeby po nią wrócił, bo stała na środku śmierdzącego bagna, które zaczynało ją wciągać, była przemoczona, zmarznięta i czuła się opuszczona. Jej Pasterz, zna swoje owce, zna ich głos, one znają Jego. Słyszał każde jej słowo, każde westchnięcie i kiedy ona powiedziała "Przepraszam, chcę do Ciebie wrócić", posłał po nią swojego Syna, a tamten ją wyratował ze wszystkiego co ją zniewalało ponosząc śmierć.
Słyszeliście kiedyś o owcy, która umiała mówić? Ja ją nawet znam. Bo w tej historii to ja jestem zbuntowaną owcą, Pasterzem jest Najwspanialszy Tata pod Słońcem - Bóg Ojciec we własnej osobie, czarny baran to diabeł a Synem pasterza jest Jezus. 

      Ta zbuntowana owca to ja w ostatnim czasie, ale też Ty, jeśli nie znasz jeszcze Jezusa. Pozostałe role się nie zmieniają. Nie bądź taką głupią owcą, bo On posłał swojego Syna, bo stwierdził, że niską ceną za Ciebie jest śmierć. Oddał swoje dziecko, aby uwolnić Cię od kłamstwa, od egocentryzmu, od Ciebie samego, od grzechu. Widział Cię pod krzyżem i zna Cię po imieniu. On wróci, być może jutro, być może w piątek - nie wiem kiedy, ale wiem, że wróci. I zegnie się przed Nim każde kolano. Nie czekaj zbyt długo, bo każdy dzień z czarnym baranem jest naprawdę bezwartościowy.
Niech Jego Słowo, które jest Prawdą, objawi Ci prawdę w Twoim życiu.