piątek, 14 kwietnia 2017

O Żydzie, który zmienił moje życie

"Nie ulegajcie trwodze! Wierzcie w Boga - i we mnie wierzcie. W domu mojego Ojca jest WIELE MIESZKAŃ. Gdyby było inaczej, powiedziałbym wam, bo przecież idę przygotować wam miejsce. A gdy pójdę i przygotuję wam miejsce, PRZYJDĘ ZNOWU i wezmę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. A tam, dokąd Ja idę, drogę znacie. Wtedy odezwał się Tomasz:
Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, skąd możemy znać drogę? Jezus odpowiedział:
JA JESTEM DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak TYLKO PRZEZE MNIE. Skoro Mnie znacie, poznacie i mojego Ojca; od teraz też Go znacie - i zobaczyliście Go."
Ew. Jana 14:1-7

Drogi/ Droga,
W tym przedświątecznym okresie chciałabym podzielić się z Tobą pewną historią, która zmieniła moje życie. Jest taki Żyd, który ocalił moje życie i dziś zawdzięczam Mu wszystko...
Zanim Go poznałam, moje życie było jednym wielkim bałaganem, który nie miał większego sensu, ja nie akceptowałam siebie i rozpaczliwie szukałam uwagi wśród ludzi. Mój tata jest alkoholikiem i dość wcześnie zaczęłam widzieć pewne sprawy, których widzieć nie powinnam. Moi rówieśnicy nie mogli na tamten czas zrozumieć moich zmagań, dlatego też zaczęłam się od nich odsuwać już w szkole podstawowej. Później wychodziłam w kolejne relacje, wolontariaty, akcje. Robiłam wiele, żeby nie myśleć, albo zagłuszyć siebie, swoje uczucia, emocje, potrzeby. Najpierw dużo milczałam, później dużo mówiłam...Byłam głośna - bardzo głośno w moim życiu krzyczało odrzucenie. Tak naprawdę wszystko co robiłam było podszyte lękiem przed nim i ponownym zranieniem, chęcią zasłużenia na akceptację i miłość... W relacjach szukałam Taty, którego mi zabrakło i te relacje... nie kończyły się najlepiej. Jedyne co potrafiłam, to budować swoje życie na innych ludziach. Bardzo łatwo wychodziłam pod czyjś autorytet, a nawet oddawałam go ludziom... W efekcie większość moich życiowych decyzji było powodowanych poddaniem i słuchaniem innych ludzi. Ale każdy na mojej życie miał inny plan i chciał spełnić swoje ambicje. Kolejne relacje z chłopakami były tylko próbami odnalezienia taty, którego tak bardzo potrzebowałam, a tak bardzo mi go brakowało.
Z kościołem miałam styczność od najmłodszych lat. Zostałam wychowana w katolickiej religii. Śpiewałam w scholii, chodziłam na Papieskie Koło Misyjne Dzieci, które zbierało się w co drugą sobotę... Pamiętam moją dumę, kiedy schola dostała złoto - niebieskie pelerynki, żebyśmy wszyscy wyglądali tak samo. Ale ten Bóg w kościele katolickim był dla mnie wielki, daleki, jakby z innej planety. Myślałam o Nim jako o starcu z brodą, który trzyma bicz w ręku i patrzy na ziemię szukając kolejnych ofiar. Wzbudzał mój strach, a nie bezbrzeżną miłość. Po bierzmowaniu podjęłam decyzję, że z kościoła odchodzę, ale kwestia Boga nie dawała mi spokoju. Zastanawiałam się nad tym, jaki jest naprawdę. Będąc w liceum po omawianiu Biblii w pierwszym semestrze przez kilka kolejnych miesięcy ta gruba książka leżała na moim biurku. Sięgałam do niej, kiedy było mi nudno, kiedy robiłam wszystko byle się nie uczyć. Na początku czytałam tylko Psalmy, bo ujmowały mnie swoim pięknem... kilkakrotnie wracałam do Przypowieści o Synu Marnotrawnym, której nie rozumiałam. Kiełkowała we mnie taka myśl, że On nie jest wcale zły i zagniewany, że ta historia naprawdę jest zupełnie inna. Moje serce było gotowe przyjąć prawdę.
W kwietniu 2012 roku właśnie w okresie Świąt Bóg posłał do mnie swojego robotnika (nie pierwszego z resztą, ale tego przyjęłam).  28 kwietnia 2012 roku usłyszałam Prawdę na temat Boga, który jest miłością… Bóg wziął na siebie każdy Twój grzech. On postanowił zejść na ziemię i ukarać się za Ciebie, Przyjacielu. On nie umarł za tłum, On widział pod krzyżem Ciebie. Jezus wziął na siebie Twoje kłamstwa, nałogi, nienawiść do siebie czy innych, brak akceptacji… Do krzyża przybiły Go też choroby, przekleństwa, ubóstwo…
Kiedy Duch Święty przyszedł do mnie, natychmiast przekonał mnie o tym, że potrzebuję RATUNKU. Przekonał mnie o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Wydawało mi się, że byłam dobra, bo przecież pomagałam innym, bo starałam się być najlepszą wersją siebie, bo przecież brałam udział w wolontariatach i innych "ważnych" sprawach... W centrum mojego życia byłam ja, moje poczucie krzywdy, moje "ja". W tamtej chwili zawołałam do Niego i powiedziałam, że jeśli ta ewangelia, którą słyszałam jest prawdą, to ja chcę za Nim iść. Wyznałam Jezusa swoim Panem i Zbawicielem i spadły ze mnie tony ciężaru, który nosiłam na swoich ramionach. Od 5 lat jestem obywatelem nieba. Jestem święta (oddzielona dla Boga) i moje imię jest zapisane w Księdze Życia. Mam PEWNOŚĆ zbawienia, której nie odbierze mi nic.
Przez te pięć lat byłam w różnych miejscach. Buntowałam się, próbowałam robić wszystko sama i na własnych zasadach. Byłam zbawiona i jednocześnie chorowałam na depresję. Byłam w religii, choć mówiłam, że nie mam z nią nic wspólnego. Ale Bóg powiedział, że nie zostawi nas sierotami. Uwierzyłam, że tam, na krzyżu Golgoty Jezus "wchłonął" nie tylko każdy grzech, ale także każdą inną formę przekleństwa - jak choroba czy ubóstwo. Uczę się nie ograniczać Boga, bo to religia wyznaczyła Mu jakieś ramy, w których może się poruszać. On nie mieści się w żadnych ramach. Jest nieskończony i jest Bogiem dziwnym. Nauczyłam się, że miłość i prawda są ze sobą nierozerwalne. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu mojego życia. Jestem w miejscu prostowania dróg i w procesie uleczania przeszłości.
Zatrzymaj się i pomyśl o tym co Jezus dla Ciebie zrobił... O tym, że wziął krzyż. A to był Twój krzyż. Że szedł z nim upadając pod jego ciężarem. Że Go biczowali, że wyrywali Mu brodę. On wcale nie musiał i tak mówi Słowo Boże, że On dobrowolnie oddał życie. Jak wielka musi być miłość, która kładzie życie... Widzisz Go? W koronie z cierni, wbijają Mu gwoździe. Chociaż te gwoździe należały się mnie i Tobie. On przyszedł na ziemię w ciele, jako człowiek. Czuł to wszystko i nie wycofał się. Zdecydował oddać za nas życie. Bóg wycenił naszą – Twoją i moją wartość tak wysoko, żeby oddać za nas Syna...
            Zbawienie przez wiarę jest dostępne dla każdego człowieka. Jeśli uwierzysz w swoim sercu i wyznasz ustami, że Jezus Chrystus jest Twoim Panem i Zbawicielem, że umarł za Twoje grzechy a później zmartwychwstał i odwrócisz się od swoich grzechów (pokuta), Bóg odnowi Twojego martwego ducha i staniesz się Jego dzieckiem, a tym samym obywatelem nieba.
Nie ma innego imienia, w którym jest zbawienie, nie ma innej drogi do Boga, jak tylko przez Chrystusa. Przyjacielu, nie zbawią cię dobre uczynki, nie zbawi cię Maria ani wstawiennictwo żadnego "świętego". Nie zbawi cię religia katolicka, protestancka, muzułmańska czy żydowska. Nie zbawi cię medytacja. Zbawić może cię tylko Chrystus. A On powiedział, że jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie ujrzy Królestwa (Jn 3:3) - innymi słowy możesz być szlachetnym człowiekiem, możesz być dobry i pomagać biednym czy słabym, ale jeśli nie narodzisz się z Bożego Ducha, idziesz prosto do piekła. Jeśli nie masz Jezusa w swoim życiu, nie masz nic.
Przyjacielu, w domu Ojca jest wiele mieszkań i dla każdego wystarczy miejsca. Dlatego modlę się, żeby Duch Święty świadczył Ci o prawdziwości tych słów i żeby ta PRAWDA pracowała w Tobie. Chcę dla Ciebie, Przyjacielu wieczności. Chcę żebyś miał wszystko czego Ci trzeba, czyli Jezusa, bo jeśli nie masz Go, nie masz w swoim życiu niczego, na drugą stronę pójdziesz z pustymi rękami. Wzywam imienia Jezus nad Tobą, Przyjacielu i nad każdym miejscem, które w Tobie wymaga uleczenia.

czwartek, 9 lutego 2017

Kim jestem w Chrystusie, czyli łamię wizerunek biednej, skrzywdzonej i tej, która potrzebuje wiecznego wybawienia

     Przez całe lata lubiłam czytać o kobietach. Wiersze, prozę, wywiady. Teksty o tych, które są potrzaskane od środka, mają kompleksy, czują się niepełne, nieakceptowane i wierzą w to, że przyjedzie książę na białym koniu, który swoją miłością przyklei im dużo plastrów, zaaplikuje dużo przytuleń i jakoś podleczy te złamane serca. O tych, które potrzebują obrony i wiecznej pomocy. To podnosiło na duchu, pokazywało, że nie ja jedyna czuję się w ten sposób i nie tylko ja jedna czekam aż zjawi się ten wyjątkowy na białym rumaku i weźmie mnie do swojej bajki. Problem polega na tym, że jeśli masz w sobie braki, to będziesz oczekiwać, że druga strona je wypełni. Kiedy stanie się inaczej, będziesz czuć się niekochany, niedoceniany, źle potraktowany.
     Po pierwsze - jedynym Księciem, który może zapełnić jakiekolwiek braki w Tobie, jest Książę Pokoju. Tylko On robi to po fachu, tylko On to potrafi i ma certyfikat jakości. Zna się na tej robocie, podbija to swoją krwią.
     Po drugie - ten obraz kobiet jest niesamowicie przekłamany. Jeśli jesteś narodzona z Bożego Ducha, to jesteś lwicą! Mieszka w Tobie Lew z pokolenia Judy, który dał Ci mądrość i odwagę. Nie ma w Tobie żadnych braków, nie ma w Tobie pustki, nie trzeba Cię ciągle bronić, bo umiesz podejmować samodzielne decyzje. I nie, nie potrzebujesz mieć męża. Możesz go chcieć, ale nie potrzebujesz. Nie potrzebujesz już zalepiać swoich braków, bo wszystkie są zapełnione. Jesteś zaspokojona. W 100%! Ja dziś już nie potrzebuję, dziś po prostu chcę. 
źródło: http://www.tapetus.pl/obrazki/n/130523_lwica-oczy-spojrzenie.jpg

wtorek, 3 stycznia 2017

Bunt duszy, czyli o owcy, która postanowiła ponarzekać na swojego Pasterza

made with @Canva


      Czy ktoś słyszał kiedyś o takiej owcy? O owcy, która śmie powiedzieć pasterzowi "nie umiesz mnie prowadzić"? Ja słyszałam. Ja ją nawet znam. Ta owca, jest bardzo upartą owcą i ma wyjątkowo głupią duszę. Jej dusza jest zbuntowana, nieokrzesana i dopiero uczy się być jej posłuszna. To nie czyni naszej owcy wyjątkowej, bo wszystkie dusze są buntowniczkami z natury i wszystkie bez wyjątku próbują wywieść właścicieli na manowce. Dlatego właśnie trzeba włożyć dużo czasu i energii, żeby duszę wychowywać, czyli wprowadzać w doświadczenie Świętego Ducha, który mieszka w każdym narodzonym na nowo człowieku, to znaczy w owcy! 

      Wracając do naszej bohaterki... Pewnego dnia owca posłuchała czarnego barana, który łaził za nią i mówił 'Ten twój pasterz, to strasznie cię ogranicza. Tu ci nie wolno iść, tam też nie, ciągle jakieś zakazy i nakazy. Choć do mojego pasterza, będzie ci dobrze." Owca długo myślała o tym co słyszała, aż pewnego dnia przyszła do Pasterza i powiedziała mu wprost: "Tak mnie kochasz, tak? Mówisz, że mnie kochasz A ja Cię prosiłam, żebyś adoptował tyle owiec, które kocham. Tyle razy prosiłam Cię, żeby owczarnia była ładniejsza, żebym ja miała więcej futra, żeby mi było lepiej. To koniec. Odchodzę, bo tylko mnie ograniczasz. Nie chcę ani Ciebie, ani tej Twojej śmiesznej miłości".
I odeszła. Zaprzyjaźniła się z czarnym baranem, przestała wracać do Owczarni, przestała rozmawiać z tymi owcami, które tak lubiła. Do Pasterza wyłącznie milczała, czuła się zraniona i obrażona.   

      Słyszeliście kiedyś o owcy obrażonej na swojego pasterza? Ja ją nawet znam...
Ale ten Pasterz, Ten od Najpiękniejszej Owczarni Na Świecie, Ten który nosi imię "Ja Jestem", On po prostu pozwolił odejść Owcy nie dlatego, że jej nie kochał, czy że Mu nie zależało. On jej pozwolił odejść, bo miłość zawsze oznacza wybór, a wybór to wolność.
Owca tęskniła. I wzdychała do Pasterza. I się modliła, żeby po nią wrócił, bo stała na środku śmierdzącego bagna, które zaczynało ją wciągać, była przemoczona, zmarznięta i czuła się opuszczona. Jej Pasterz, zna swoje owce, zna ich głos, one znają Jego. Słyszał każde jej słowo, każde westchnięcie i kiedy ona powiedziała "Przepraszam, chcę do Ciebie wrócić", posłał po nią swojego Syna, a tamten ją wyratował ze wszystkiego co ją zniewalało ponosząc śmierć.
Słyszeliście kiedyś o owcy, która umiała mówić? Ja ją nawet znam. Bo w tej historii to ja jestem zbuntowaną owcą, Pasterzem jest Najwspanialszy Tata pod Słońcem - Bóg Ojciec we własnej osobie, czarny baran to diabeł a Synem pasterza jest Jezus. 

      Ta zbuntowana owca to ja w ostatnim czasie, ale też Ty, jeśli nie znasz jeszcze Jezusa. Pozostałe role się nie zmieniają. Nie bądź taką głupią owcą, bo On posłał swojego Syna, bo stwierdził, że niską ceną za Ciebie jest śmierć. Oddał swoje dziecko, aby uwolnić Cię od kłamstwa, od egocentryzmu, od Ciebie samego, od grzechu. Widział Cię pod krzyżem i zna Cię po imieniu. On wróci, być może jutro, być może w piątek - nie wiem kiedy, ale wiem, że wróci. I zegnie się przed Nim każde kolano. Nie czekaj zbyt długo, bo każdy dzień z czarnym baranem jest naprawdę bezwartościowy.
Niech Jego Słowo, które jest Prawdą, objawi Ci prawdę w Twoim życiu. 

niedziela, 30 października 2016

Prawda

     Jestem chrześcijanką. Od kwietnia 2012 roku jestem chrześcijanką. Zostałam ochrzczona w styczniu, trzynastego dnia tego miesiąca, w 2013 roku. Przez te cztery lata były różne momenty. Miałam depresję. Bóg ją zabrał. Moja mama stała się chrześcijanką. I została całkowicie uzdrowiona z choroby kręgosłupa. Miałam lepsze i gorsze miesiące. Byłam bardziej lub mniej oddana Bogu. Robiłam mądre i niekoniecznie mądre rzeczy, właściwe i nie do końca właściwe. Dokonywałam dobrych i złych wyborów. Byłam światłością, ale też zdarzało mi się, że to światło gdzieś uciekało. Byłam egoistką i egocentryczką. Bardzo długo dbałam o MOJĄ wygodę, o MOJE uczucia, o to co JA myślę. Patrzyłam na wszystko wyłącznie ze SWOJEJ perspektywy.

     Jeśli kiedykolwiek ktoś Ci powiedział, że pójście za Jezusem, nie sprawi, że będziesz musiał wybierać, że te wybory nie będą bolały, lub nie będziesz musiał płacić za nie ceny - kłamał. Ale jeśli ktoś Ci powiedział kiedyś, że Chrystus dokonał wyboru, za który zginął na krzyżu - mówił prawdę. A ja powiem więcej - to Ty jesteś tym właśnie wyborem. To dla Ciebie najpierw się urodził - jako uchodźca, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Dla Ciebie żył, dla Ciebie nauczał na ziemi, dla Ciebie stał się człowiekiem. Żeby właśnie Ciebie rozumieć. Jeśli byłeś poniżany - On rozumie, bo sam był. Jeśli byłeś opluwany, On rozumie. Jeśli Cię zdradzono, On rozumie. Jeśli ktoś Cię wyśmiał, opuścił, jeśli jesteś nierozumiany, wytykany palcami, jeśli jesteś obiektem drwin, pomówień, fałszywego oskarżania - On rozumie. Jesteś człowiekiem - a On rozumie, bo przeżył to wszystko. A później wziął to wszystko ze sobą na krzyż. I widział Cię pod tym krzyżem, wtedy kiedy umierał.

     Nie jesteśmy dobrymi ludźmi. Żaden człowiek nie jest dobry, bo gdyby tak było, nie potrzebowalibyśmy zbawienia, wybaczenia, bylibyśmy idealni. Znasz idealnych ludzi? Ja nie znam. Ale znam idealnego Boga. Który nie ma względu na osobę. Dla którego każdy grzech jest taki sam. I na każdy grzech On ma wystarczająco dużo łaski. On Ciebie stworzył. Widział Cię w każdym momencie Twojego życia. Rozumie Cię jak nikt inny. Zna każdą Twoją myśl i każdy Twój zawód. Jest gotowy obmyć Twoje stopy, a później zaopatrzyć każdą najmniejszą ranę, którą w sobie nosisz. Nawet te, o których nie chcesz pamiętać. To jest mój Bóg. Idealny Bóg, który przyszedł do nieidealnego Ciebie. Tylko musisz mu na to pozwolić. Bo Bóg - ten którego znam - nie wpycha się na siłę. Nie zmusza do niczego

     C.S. Lewis powiedział kiedyś, że Bóg nie chce niczego od Ciebie. On po prostu chce Ciebie. Twojego serca i Twojego życia. Później wszystko zmienia się samo.
A do zbawienia potrzeba jednego - wiary, że Chrystus jest Twoim Panem i zbawicielem. Osobistym. On pewnego dnia wróci. I każdy Go ujrzy. Nawet Ci, którzy twierdzą, że Go nie ma. Ale On wróci. Jeden Bóg wie kiedy to nastąpi. Nie wiadomo ile mamy czasu, więc nie warto zwlekać z tą decyzją.

     Nie wiemy ile mamy czasu, więc nie warto zwlekać też z niczym. Wydaje nam się, że jesteśmy panami swojego czasu i swojego życia. Wydaje nam się, że przecież zdążymy. Że zdążymy komuś powiedzieć kocham, że zdążymy powiedzieć prawdę, że zdążymy się pojednać.

     Gdyby to był Twój ostatni dzień - jak byś go przeżył? Gdyby to był ostatni dzień - gdzie byś trafił? Ja zobaczyłabym piękny gobelin. Z tej drugiej strony. Z tej, z której tworzy wielką, niesamowitą całość. A Ty jesteś jedną z nitek w tym gobelinie. Bóg ma plan dla każdej nitki. Dla każdej dobry i każda jest potrzebna, żeby stworzyć całość. Tu na ziemi widzimy ten gobelin z drugiej strony. Z naszej perspektywy on nie jest tak niesamowicie przemyślany i piękny. Czasami widzimy nitki, które z jakiegoś powodu wiszą, są poplątane. Ale każda z nich zostanie wpleciona w ten gobelin. Żeby zobaczyć do z tej niezwykłej strony, musisz tylko iść za Chrystusem. Tam gdzie jesteś. Tak jak stoisz. Tu i teraz.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Przyjacielu...

     Okłamali nas, Przyjacielu. Okłamali nas w szkole. Mówili przecież, że istnieje tylko jedno Słońce, wokół którego krążą planety. Są miliony słońc i miliony planet. Tylko nie wszystkie są dla siebie stworzone.
     Kiedy weźmiesz nieodpowiednie słońce i uczynisz je centrum swojego małego wszechświata, ono prędzej czy później cię oparzy, albo będzie wytwarzało tak mało ciepła, że zamarzniesz. Tak naprawdę każdy z nas jest jednocześnie słońcem i planetą. Ale nie każda planeta, będzie pasowała do każdego słońca. Właśnie na tym polega ta sztuka, żeby znaleźć swoje słońce, to odpowiednie. Żeby nie trwać w zimnie, albo palącym żarze. Więc nie próbuj na siłę rozpalać słońc, które nigdy nie będą dawać ci wystarczająco dużo ciepła. Ani nie próbuj ugasić tych, które świecą za mocno. Czasami słońcu trzeba dać po prostu odejść. Zapewniam cię, Przyjacielu, że kiedy odnajdziesz to właściwe, będziesz się cieszył, że z innymi się nie udało. Twoje serce będzie się radować, że odnalazło swoją przystań. A przecież nikt nie jest samotną wyspą. Potrzebujemy ludzi. Potrzebujemy rozmów, gestów, głaskania po głowie od czasu do czasu…
     O jedno cię proszę, Przyjacielu, nie śpiesz się i bądź uważny w swoich poszukiwaniach. Nie zadowalaj się byle jakim słońcem. Nie bierz takiego, przy którym musisz zawsze nosić ciepły sweter, żeby nie zamarznąć. A jeśli kochasz swetry, to nie przystawaj na to, przy którym będziesz musiał zrezygnować z mięciutkiej wełny. W życiu są takie rzeczy, na które zdecydowanie warto czekać. Więc czekaj cierpliwie na swoje słońce, które rozświetli twoje życie, które ogrzeje twoje zmarznięte ręce i pokaże ci kolory, których nie widziałeś nigdy dotąd.

środa, 24 sierpnia 2016

"Life begins at the end of your comfort zone." N.D. Walsch

Przebudzenie

Wyobraź sobie, że masz dwadzieścia kilka lat i jesteś studentem. Studiujesz na wymarzonym kierunku, idzie ci całkiem nieźle. A nawet bardzo nieźle, bo za pierwszy rok uzyskałeś stypendium rektora. Całe życie wszystkie ciotki, babcie, dziadkowie, znajomi rodziców mówili, że idealnie nadajesz się do tego zawodu (tu wstaw sobie taki, jaki chcesz). Wszyscy są dumni z twoich wyników, chwalą się Tobą - jednym słowem sukces. Problem polega na tym, że nie twój.
Wyobraź sobie, że masz nieco więcej czasu, powiedzmy miesiąc. No dobra, niech będzie półtora miesiąca. Z pewnych przyczyn jesteś przykuty do łóżka (może nie dosłownie, ale jednak spędzasz w nim większość czasu). Zaczynasz myśleć o tym miejscu życia w którym jesteś. Analizujesz sobie wszystko. Teoretycznie nie masz na co narzekać - oceny dobre, to już końcówka studiów - ostatni rok. Mielisz te wszystkie myśli w słowie, analizujesz, oglądasz z każdej możliwej strony i...BENG! Ten sukces nie jest twoim sukcesem, satysfakcja nie jest twoją satysfakcją, a ten kierunek to w ogóle jakiś poroniony pomysł. 

Wszystkie głosy w mojej głowie


Gdy podejmujemy jakieś decyzje, słuchamy co mają na ten temat do powiedzenia inni. Radzimy się przyjaciół, rodziny, bliższych lub dalszych znajomych, ludzi którzy są dla nas autorytetami. To dobrze, bo dzięki temu możemy poznać różne perspektywy. Problem pojawia się wtedy, gdy zapominamy zapytać o zdanie jedną, najważniejszą osobę - siebie. Co się wtedy dzieje? Gdy do głosu dojdzie nasze "ja" może się okazać, że te podjęte decyzje są niezgodne z naszymi przekonaniami, celami, wartościami. Możesz obudzić się pewnego dnia i stwierdzić, że jesteś w miejscu, w którym nie chcesz być, robisz coś, co nie daje ci żadnej satysfakcji, żadnego spełnienia. Co wtedy? 


Żródło: www.canva.com
autor - Aleks


Zmiana

Masz dwa wyjścia. Możesz zrobić nic lub zrobić coś. Brzmi banalnie i bez sensu? Niekoniecznie.
Możesz zrobić nic, czyli zostać w miejscu w którym jesteś, nie zmieniać nic, zostać w tej bańce, w której siedzisz. Nie zrobić absolutnie nic konstruktywnego z wiedzą, którą posiadłeś.
Albo zrobić coś. Co konkretnie? Nie mam jednej, uniwersalnej rady, która zadziała w każdym przypadku. To czego nauczyłam się przez ostatnie dwa miesiące nie jest może niczym odkrywczym dla wielu. Dla mnie natomiast jest niesamowitą nowością i zmieniło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Co to takiego? Wyjdź ze swojej strefy komfortu. 
Każdy z nas ma inną strefę komfortu. Dla niektórych (dla mnie) to było podejmowanie zachowawczych decyzji, bezpiecznych, takich, które nie niosą za sobą żadnego ryzyka.
Dla ciebie to może być posiadanie tych samych znajomych od lat. Cokolwiek by to nie było, rzuć to! Jeśli chcesz jechać w podróż życia, jedź (pieniądze nie są wymówką, naprawdę). Może chcesz się przeprowadzić, ale paraliżuje cię strach. Może chcesz poznać kogoś nowego, ale od lat tego nie robiłeś. Może chcesz nauczyć się grać na gitarze, ukulele, grzebieniu. Jeśli tego chcesz, zrób to. Każdy z nas się czegoś boi, każdy o czymś marzy. Jeśli naprawdę chcesz tego - zrób to. Bo jeśli nie teraz to kiedy?